Na talerzu prasa, reklama, komunikacja, spoty, kampanie.
Z medialnego menu wybieram przekazy zwracające uwagę - te pyszne i te niestrawne, świeże i nadpsute;)
Piszę i oceniam bardzo subiektywnie...

wtorek, 22 lutego 2011

Poznaj Jonesów

Oglądam wspaniałe życie filmowej rodziny Jonesów coraz szerzej otwartymi oczyma. Nie dziwi mnie, ani nie jest dla mnie nowością pokazane w filmie zjawisko zatrudniania trendsetterów do wprowadzania na rynek nowych produktów. Nie dziwi mnie ogromna liczba przewijających się przez ekran marek, bo product placement ma swoją długą historię. Dziwi mnie, że - wobec negatywnego wydźwięku filmu i (uwaga spoiler!) samobójstwa jednego z bohaterów, który popada w długi starając się dotrzymać kroku idealnym Jonesom - firmy takie jak Audi, YSL, MBT, czy HTC zgodziły się na prezentację w The Joneses. Drążę więc temat i krok po kroku przekonuję się, że część firm nie tylko zgodziła się na ten wątpliwy product placement, ale wręcz chwali się obecnością swoich produktów w obrazie Derricka Borte'a!

Rachel West na www.suite101.com przywołuje wypowiedź reżysera, który opowiadał o trudnościach z pozyskaniem zgody na filmowanie niektórych produktów właśnie z uwagi na mroczny, negatywny obraz społeczeństwa konsumpcyjnego i technik kreowania popytu na luksusowe produkty odmalowany w The Joneses. O szczegółach, w wywiadzie dla www.reelzchannel.com mówi także producent filmu, Doug Mankoff:

I went in thinking that brand integration would be easy, but found it wasn't. Partly because of the movie's message and partly because the economy tanked right as we were starting development. Director Derrick [Borte] was a strong proponent that we use real brands, not made up ones. First, it's really expensive to do that, to create products and brands. Plus the movie's more real that way.... One brand we had to create was Rudy's Rum Punch — no one wants to be associated with drunk driving, especially when it involves a teenager.

Mankoff wspomina, że spośród ponad 40 marek obecnych w filmie, finansowo produkcję wsparły dwie. Producent opowiada też o wykorzystaniu obecności w filmie w działaniach promocyjnych poszczególnych brandów, zwracając uwagę na dumę(!) z udziału w filmie, czy wręcz strategiczne wykorzystanie tego faktu (case producenta butów MBT, który sponsorował Hollywoodzką premierę filmu i z radością komunikuje swoją w nim obecność także na polskim Facebooku). Co ciekawe, są i takie firmy, które - mimo wyraźnej zgody na wykorzystanie ich produktów podczas zdjęć - siedzą cicho jak mysz pod miotłą, obawiając się, że klienci nie zrozumieją decyzji o pokazaniu się w filmie, która była jakoby motywowana przed wszystkim chęcią udziału w dyskusji o zjawiskach stanowiących jeden z głównych akcentów The Joneses... fakt, ja jako widz nie kupuję takich wyjaśnień;) Co więcej myślę, że podobnymi deklaracjami firmy wznoszą się na nowy poziom hipokryzji i/lub cynizmu.

Całość moich poszukiwań zwieńczyła informacja o flircie twórców z technologią przyszłości, czyli Media/And's SmartBar technology. Wykorzystując fragment The Joneses firma przygotowała demo systemu pozwalającego na interaktywne zakupy w trakcie oglądania. Dzięki tej technologii, odbiorca nie tylko dowiaduje się, jakie produkty aktualnie widać na ekranie, ale też może – klikając na odpowiednie liki wyświetlane z boku – kupić je online, odwiedzić strony internetowe aktorów, znaleźć lokalnego dealera prezentowanej marki samochodów.



Wszystko to bardzo fascynujące, ale... choć bardzo się staram uniknąć złośliwości, w mojej głowie rodzi się proste pytanie: na ile wiarygodny jest film z fabułą opartą na krytyce konsumeryzmu i nowoczesnych techniki marketingowych, a jednocześnie tak mocno nimi przesiąknięty? A może takiego filmu nie da się dziś zrobić bez wchodzenia w bliskie relacje z pokazywanymi markami?



Agata

poniedziałek, 14 lutego 2011

Coaching, my dear friend

To będzie recenzja sentymentalno-osobista z nutką powagi.

My dear friend
Z "Coachingiem" przyjaźnię się od pierwszego numeru - spotykamy się co kwartał w druku i co jakiś czas w mniej formalnych okolicznościach facebookowych. Każde spotkanie to porządna dawka pozytywnej energii, materiału do przemyśleń i kopniaka do działania. I tym razem (nr 1/2011) nie zawiodłam się.

Pierwsza kawa i plotki
Na spotkanie umówiliśmy się w saloniku prasowym na stacji metra i to okazało się dość kłopotliwe. Wiecie jak to jest, gdy przyjaciel nagle zmieni coś w swoim wyglądzie? Coś, co do tej pory wydawało się jego znakiem rozpoznawczym jak bob Mary Portas albo usta Angeliny Jolie. No więc "Coaching" na to spotkanie wpadł odmieniony - po serii mocnych, wyrazistych okładek zaskoczył mnie rodzinną drużyną szermierzy wychylających się z najnowszego numeru. Trudno mi było odnaleźć przyjaciela na półce wśród innych tytułów, ale dałam radę. I choć początkowo zmiana stylu okładki wydawała mi się niekorzystna, później pomyślałam, że taka w końcu natura coachingu - pomaga odkrywać nowe możliwości.

Przy pierwszej kawie na tapetę wskoczyły tematy zakupów i plotek, jednak myliłby się ten, kto by uznał to za babskie gadanie. Nic z tych rzeczy. Tekst "Kupuję, więc jestem" jest ciekawy, czyta się lekko, choć - niestety - stanowi przede wszystkim podsumowanie i skrót tego, o czym porywająco pisze w swojej książce "Zakupologia" Martin Lindstrom. Mówiąc krótko, artykuł dla tych, co Lindstroma nie znają albo dla tych, którzy mają ochotę przypomnieć sobie jego przemyślenia w przysłowiowej pigułce.

Dalej było tylko lepiej - wiadomo, nic tak nie elektryzuje jak plotka! Co ciekawe dla mnie jako freelancera, artykuł "Jak skutecznie plotkować", z pozoru przydatny głównie korporacyjnym zwierzętom (proszę się nie obrażać, to tylko odwołanie do Conniffa) znacznie ułatwił mi życie. Przyczyny dopatruję się w tym, że plotka, podobnie jak każdy inny rodzaj komunikacji może służyć budowaniu relacji, ale i skutecznie je niszczyć. Emily Anthes znakomicie pokazuje, jak - również za pomocą plotki - te relacje budować, bez względu na to, czy pracujemy w stałym gronie, czy jako wolni strzelcy.

Osobiście i sentymentalnie
Bardzo osobiście odebrałam dwa kolejne teksty: o sabbaticalu oraz okładkowy, opowiadający o rodzinnym teamie i tym, jakie przeszkody i trudności na niego czyhają. Okazuje się, że jestem wielką szczęściarą - dotąd dwukrotnie przytrafiło mi się ożywcze doświadczenie urlopu od/do. Po raz pierwszy jeszcze na studiach, gdy przedłużone wakacje w Dublinie szybko zamieniłam na stypendium w Londynie, spędzając tym samym okrągły rok na Wyspach. Rok pełen wrażeń, nowości, zmian. Drugi sabbatical to... ciąża i kończący się właśnie urlop macierzyński. W sumie też rok i chyba jedna z najciekawszych wypraw, w jakich brałam udział, a na pewno jedna z gatunku tych, które wymuszają wręcz spojrzenie z nowej perspektywy na większość obszarów życia;)

"Karuzela z uczuciami" dała mi za to do myślenia o sobie w nowej roli - matki i o tym, jak z mężem i malutkim Edgarem uczymy się siebie, jak, już teraz mamy szansę budować wszystko na mocnych i zdrowych podstawach. Myślę, że ten artykuł powinien być masowo przedrukowany do magazynów parentingowych!:)

Artykuł "Introwertycy są ekstra!" zostawił mnie z mieszanymi uczuciami. Czyżbym tyle lat żyła w błędnym przekonaniu o swoim ekstrawertyzmie? Czy jestem introwertyczką, czy po prostu chcę być ekstra?;) Z tym tematem będę musiała się zmierzyć na poważnie i w dłuższej perspektywie czasowej. Za to od razu mogę się zmierzyć z koncepcją dwóch panów Heath: "Pstryk i zmiana". Przypomnieli mi licealnego łacinnika, który niezmiennie powtarzał: Połowę pracy wykonał, kto zaczął i dorzucili kilka cennych uwag. Może dzięki nim uda mi się systematycznie aktualizować bloga?

Smaczki
W każdym numerze "Coachingu" odnajduję smaki i smaczki - drobnostki, które nadają pismu charakter, sprawiają, że jest przyjazne, przyjemne w odbiorze, a czasami zaskakujące. Od początku moim faworytem są drogowskazy zamieszczane pod każdym artykułem - gdzie się wybrać po więcej: do jakich książek sięgnąć, jakie strony odwiedzić. Chętnie korzystam, tym bardziej, że ta lektura nieraz umiliła mi oczekiwanie na kolejny numer "Coachingu". Tym razem do smaczków trafiają również: dobór kluczowych ilustracji w tekstach o introwertykach i zmianie - Edward Nożycoręki i Salvador Dali rewelacyjni! Za absolutny hit uważam infografikę "W poszukiwaniu straconego czasu" - genialne i zabawne zastawienie pompatycznego proustowskiego tytułu z codziennymi pożeraczami czasu. Nawet się czasami zastanawiam, jakie wyliczenia jeszcze bym tam chciała zobaczyć: zmiany pieluszek? Dawania smakołyków psu (buldożki to wyjątkowe łasuchy, więc pomnożyłabym czas przez dwa;))?

Zmiany, zmiany
Niedawno dowiedziałam się, że nasze spotkania będą częstsze. I się cieszę i martwię. Miło spotkać przyjaciela więcej niż raz na kwartał, ale, ale... czy nie dostanie zadyszki? Czy narzucając sobie nowe tempo nie zmęczy się jak wojownik z tekstu Wojciecha Eichelbergera? Dam znać następnym razem!

Więcej o magazynie na:
stronie internetowej
Facebooku

Agata